Jak pokazuje rynek, były to jedynie pobożne życzenia - klienci nie tak chętnie nabywają elektryki. Bardzo dobrze widać to na przykładzie Polski.
Totalna bezemisyjność i elektryfikacja transportu - tak w skrócie można opisać przepis europejskich decydentów na motoryzacyjną przyszłość. Jak to zwykle bywa - łatwiej zaplanować, trudniej zrealizować. W całej Europie sprzedaż elektryków utrzymuje się na niskim poziomie, a w przypadku Polski nawet spada.
Zgodnie z danymi Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Pojazdów (ACEA) elektryki stanowią jedynie 3,2 proc. wszystkich nowo zarejestrowanych pojazdów w Polsce (dla całej Unii wynik ten jest ponad czterokrotnie wyższy - ok. 14 proc.). Co więcej, jak wylicza Związek Dealerów Samochodów, opierając się na danych Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego (PZPM), liczba nowych rejestracji aut elektrycznych w lipcu tego roku była o 0,1 proc. niższa niż w lipcu w roku ubiegłym (łącznie 1152 szt. aut elektrycznych i wodorowych). A będzie jeszcze gorzej.
Spada sprzedaż elektryków w Polsce. Elektryfikacja transportu spowalnia
Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej poinformował, że już od przyszłego miesiąca do końca tego roku wstrzymany zostanie program dopłat do samochodów elektrycznych w leasingu. Wszystko ze względu na brak środków. Jak łatwo można się domyśleć, odbije się to drastycznie na wynikach sprzedaży elektryków - jak informuje Polskie Stowarzyszenie Nowej Mobilności (PSNM) to właśnie przedsiębiorcy odpowiadają za zakup ponad 80 proc. wszystkich aut bateryjnych w Polsce. Można więc podejrzewać, że sprzedaż wkrótce zapikuje.
Nie tylko sprzedaż kuleje. Polska w tyle w kwestii infrastruktury
Sprzedaż elektryków to nie jedyna kwestia, w której Polska odstaje na tle Europy. Trzeba również wspomnieć o niesatysfakcjonującym poziomie rozwoju infrastruktury ładowania. Jak wskazuje PSNM, łączna moc stacji ładowania w Polsce musi wzrosnąć ponadsześciokrotnie w mniej niż siedem lat, a do 2035 roku ponad 15-krotnie. Wszystko w związku unijnymi rozporządzeniami m.in. w sprawie rozwoju infrastruktury paliw alternatywnych AFIR.
Wymuszają one na państwach członkowskich dostosowania łącznej mocy stacji ładowania do liczby zarejestrowanych samochodów z napędem elektrycznym. Innym obowiązkiem jest także stworzenie sieci ładowarek wysokiej mocy wzdłuż transeuropejskiej sieci transportowej (TEN-T). "[...] Obowiązki wynikające z AFIR na lata 2025 i 2027 dotyczące pokrycia sieci bazowej TEN-T strefami ładowania dla pojazdów osobowych i dostawczych są obecnie zrealizowane zaledwie na poziomie odpowiednio 8 proc. i 12 proc." - wskazuje Jan Wiśniewski, ekspert PSNM, cytowany przez redakcję "Rzeczpospolita".
Rzecz jasna, słabo rozwinięta infrastruktura odbija się na kiepskich wynikach sprzedaży elektryków. Koło się zatem zamyka. By zmienić ten stan rzeczy, należałoby usprawnić procedury administracyjne, o które zresztą apeluje PSNM w swoim liście otwartym skierowanym do władz. "Liczba nowo instalowanych w obecnym roku szybkich punktów ładowania mogłaby być nawet dwukrotnie wyższa dzięki wprowadzeniu odpowiednich zmian przez administrację publiczną. Propozycje takich konkretnych rozwiązań są już przygotowane i gotowe do wdrożenia" – dodaje Aleksander Raich, członek zarządu PSNM, cytowany przez "RP".
Oczywiście na wszystko to potrzeba czasu. Same samochody elektryczne muszą stać się nieco bardziej przystępne cenowo, by przeciętny Kowalski zdecydował się na ich zakup. By do tego doszło, technologia musi pójść do przodu, a to również nie stanie się z dnia na dzień. Co więcej, by w ogóle sprostać wymaganiom energożernej floty pojazdów, rząd musi zainwestować w rozwój nowoczesnej energetyki (w tym jądrowej). Możliwe, że dzięki temu spadną też ceny energii, co również wpłynie na popularyzację pojazdów BEV. Niestety, unijni politycy są nieco oderwani od rzeczywistości. Najwidoczniej sądzą, że nowe elektrownie, ładowarki i flota elektryków wyrosną z ziemi niczym wielkanocna rzeżucha...
Podobne wiadomości