Producenci twierdzą, że współczesne diesle są często bardziej ekologiczne niż silniki benzynowe. Wszystko za sprawą mocno zaawansowanych systemów oczyszczania spalin. Okazuje się jednak, że na wizerunku "czystego" diesla pojawiła się właśnie skaza. Niemiecki ADAC poinformował właśnie, że coraz częściej dostaje skargi od właścicieli stosunkowo młodych auta z silnikami wysokoprężnymi, którzy są odprawiani z kwitkiem z badań technicznych. Powodem jest oblanie testu czystości spalin. Co gorsza, kierowcy twierdzą, że producenci nie widzą w tym swojej winy i pozostawiają ich z kosztownymi naprawami.
Problem diesli na badaniach - statystyki TÜV
Stowarzyszenie TÜV opublikowało niedawno statystyki pomiarów wykonanych w trzecim kwartale 2023 roku. Uwzględniono w nich blisko 951 tys. pomiarów wykonanych w okresie od 1 sierpnia do 30 października 2023 r. Spośród nich ponad 32 tys. było negatywnych ze względu na skład spalin. W przypadku pojazdów o przebiegu do 50 tys. kilometrów wskaźnik oblanych badań wynosił 2,8 proc. W grupie od 50 tys. do 160 tys. kilometrów było to już 3,3 procent, a dla pojazdów o przebiegu powyżej 160 000 kilometrów 4,7 proc.
Problem diesli – nawet 15 tys. zł za wymianę
Stowarzyszenie ADAC otrzymało już ponad dwadzieścia skarg od swoich członków, których auta nie zaliczyły testu emisji spalin podczas pierwszego badania technicznego, przeprowadzanego zaledwie trzy lata od wyjazdu z fabryki. Jak twierdzi niemieckie stowarzyszenie, samochody w wielu przypadkach miały też niskie przebiegi.
Podczas badania zazwyczaj okazuje się, że filtry cząstek stałych nie spełniają już swojej roli i wymagają wymiany, co niesie za sobą wysokie koszty. Naprawa może sięgnąć nawet trzech tys. euro, co w przeliczeniu daje ok. 13 tys. złotych.
Według ADAC problem dotyka stosunkowo często modeli Forda z silnikiem 1,5 TDCI. W tym przypadku dodatkową trudność stanowi mała dostępność części zamiennych, co jeszcze bardziej pogarsza i tak niewesołą sytuację właścicieli.
Diesle nie spełniają norm. Można liczyć tylko na gest producenta
Jak wyjaśnia ADAC, właściciele nowych aut mają małe szanse na walkę o odszkodowanie lub naprawę gwarancyjną mimo niskiego przebiegu oraz młodego wieku pojazdu. W tym przypadku jednym z problemów są rozbieżne metody pomiaru w cyklu homologacyjnym i podczas badania technicznego. Nowe regulacje dotyczące pomiaru liczby cząstek stałych silników z normą Euro 6 w pierwszym przypadku obejmują limit całkowitej liczby cząstek na kilometr, a w przypadku badań okresowych mierzona jest liczba cząstek na objętość spalin, czyli stężenie.
Rozbieżność w tym przypadku wynika z tego, że metoda pomiaru stosowana w procesie homologacji jest nieosiągalna do powtórzenia dla organizacji monitorujących stan auta - takich jak TÜV i Dekra - z powodu kosztów i czasochłonności takiego badania.
Niestety to zwiastuje kłopoty dla właścicieli pojazdów i zamknięcie im drogi do walki o odszkodowanie lub darmową naprawę. Po pierwsze dla producentów wiążące prawnie są wartości homologacji, a to oznacza, że niezaliczenie pomiaru podczas badania technicznego, nie oznacza, że filtr nie spełnia wymagań homologacyjnych. Niestety, udowodnienie, że auto nie spełnia tych norm, jest praktycznie niewykonalne dla zwykłego śmiertelnika.
Po drugie auto trafia na pierwsze badanie techniczne dopiero w trzecim roku od rejestracji, kiedy już u większości producentów wygasa ochrona gwarancyjna, z kolei ochrona konsumencka z tytułu wad produktu kończy się już po dwóch latach od sprzedaży. To oznacza, że pechowcom zostaje jedynie łudzenie się, że producent pojazdu zgodzi się uczestniczyć w kosztach naprawy w ramach gestu dobrej woli.