To nie znaleziska w zapomnianym salonie w Dubaju, a prawdziwe oferty niektórych polskich dilerów. Najstarsze zapomniane auto z „zerowym" przebiegiem, na jakie trafiliśmy, pochodzi z... 2013 r. Niektóre oferty są naprawdę warte zainteresowania, a za nimi często kryją się też ciekawe historie.
Wprowadzenie od stycznia nowych, rygorystycznych norm emisji spalin spowodowało, że sporo fabrycznie nowych aut zostało zarejestrowanych przez dilerów. W innym wypadku nie dało by się ich w Polsce już sprzedać. Teoretycznie to nadal samochody fabrycznie nowe, ale sprzedawane już jako używane. To dobry argument do negocjacji ceny. W poszukiwaniu ofert aut zarejestrowanych z zerowym lub symbolicznym przebiegiem trafiliśmy na znacznie ciekawsze egzemplarze z interesującymi historiami i oczywiście okazyjnymi cenami.
Fabrycznie nowe ośmioletnie Toyoty Avensis za... połowę ceny
Jeśli myślicie, że fabrycznie nowe auto z 2016 r. to rekord naszego zestawianie, to się mylicie. Prawdziwym hitem okazała się oferta lubelskiego dilera Hyundaia, który kiedyś był także przedstawicielem Toyoty. I właśnie po likwidacji salonu japońskiej marki zostało mu kilka nowych fabrycznie modeli Toyoty – wszystkie z 2013 r.!
Dlaczego auta aż tak długo czekały na klientów? Problemem w sprzedaży nie były ich wady ukryte, ale procedury, jakich dopełnić musiała firma rozstająca się z oficjalną siecią sprzedaży Toyoty. W każdym razie te nowe-stare modele trafiły do sprzedaży stosunkowo niedawno.
Sprzedawca zapewnił nas, że samochody przed sprzedażą przejdą serwis olejowy, dostaną (z racji wieku) nowy napęd rozrządu oraz nowy akumulator. Serwis przyjrzy się też układowi hamulcowemu, a to wszystkie w cenie, która wynosi aktualnie ok. 50 proc. ceny katalogowej tych aut w 2013 r. Sprzedawca skłonny jest jeszcze do negocjacji na miejscu. To dziwna, ale trzeba przyznać, że całkiem ciekawa oferta.
Nissan Leaf – auto pokazowe z salonu w... Dubaju
Czarny Nissan Leaf z 2017 r. ma przejechane zaledwie 15 km, a w ofercie sprzedawcy jest łącznie pięć sztuk podobnych aut (z takim samym przebiegiem). Skąd się wzięły, i to nie u dilera autoryzowanego? Szybki telefon do sprzedawcy i wszystko jasne. Wszystkie auta to pojazdy demonstracyjne z salonu Nissana w... Dubaju. Okazało się, że firma, która wystawiła na sprzedaż fabrycznie nowego wspomnianego Leafa, zajmuje się importem aut demonstracyjnych i powystawowych właśnie z Dubaju, ale także z rynków europejskich.
W ofercie częstochowskiej firmy można znaleźć też m.in. fabrycznie nowe Toyotę Prius oraz Kie Optimę, oba modele z 2017 r. z symbolicznym przebiegiem kilkunastu kilometrów.
Alfa Romeo Gulia z 2016 r. i ze sporym rabatem
Piękna, czarna Alfa Romeo czeka na właściciela w salonie włoskiej marki na Śląsku. Auto ma już rocznikowo pięć lat, ale w tym czasie przejechało zaledwie kilka kilometrów, głównie podczas przestawiania go pomiędzy salonem, placem i stacją kontroli pojazdów. Jak się dowiedzieliśmy, Alfa prawdopodobnie rozpoczęła swoją karierę jako auto pokazowe, stojące w salonie.
Gulia w 2018 r. została zarejestrowana przez dilera i od tamtego czasu czeka na klienta. Straciła fabryczną gwarancję, ale przy zakupie można liczyć na roczną rękojmie, którą zapewniają nam przepisy konsumenckie. Sprzedawca stwierdził nawet, że być może będzie szansa na uruchomienie gwarancji na to auto z racji stanu i przebiegu auta. To już naprawdę spory ukłon w stronę klienta – doceniamy.
Brak gwarancji i wiek oznacza w tym przypadku spory rabat. Samochód znaleźliśmy w ofercie Otomoto za 144 900 zł, dzwoniąc okazało się, że cena Gulii stopniała już do niecałych 135 tys., ale sympatyczny sprzedawca obiecał nam ugrać u kierownika jeszcze dodatkowy rabat. Zdecydowany klient zapewne kupi to auto za mniej niż 130 tys. zł, czyli o ponad 75 tys. taniej niż cena katalogowa czarnej Gulii, która wynosiła ponad 205 tys. zł. Oferta dziwna, ale czemu nie?
Volkswagen Passat z 2017 r. – niedoszła flotówka?
Za niecałe 100 tys. zł można mieć fabrycznie nowego, ale jednak już czteroletniego Volkswagena Passata. W pierwszym momencie wydaje się, że to dobra cena, ale przyglądając się bliżej tej ofercie, szybko orientujemy się w czym tkwi problem. To nie jest bogato wyposażone auto demonstracyjne, a dość uboga wersja zamówiona pod klienta.
To prawdopodobnie (tego na pewno nie wiadomo, bo sprzedawca pracował w salonie krócej niż stał w nim Passat) egzemplarz skonfigurowany pod flotowego klienta. Auto z ogłoszenia jest bazową wersją Trendline z kilkoma dodatkami ułatwiającymi życie w długich trasach, m.in. automatycznymi światłami drogowymi, tempomatem i wygodniejszymi fotelami z regulacją odcinka lędźwiowego.
Jak dowiedzieliśmy się na miejscu, wyjściowa cena Passata w 2017 r. wynosiła 128 600 zł, a dziś jest niższa o niecałe 29 tys. zł. Trzeba przyznać, że jak na auto bez gwarancji i z czterema latami na karku oraz z flotowym „lookiem" nie jest to zbyt kusząca propozycja. Być może właśnie dlatego, mimo kilku osób, które podobno były zainteresowane tym egzemplarzem, nie udało się znaleźć mu nowego właściciela.
BMW X1 z 2017 r. – 50 tys. rabatu ale i tak go nikt nie chce
Czarne BMW X1 z napędem na wszystkie koła i 150-konnym dieslem pod maską zaczęło swoją karierę jako „democar", tak przynajmniej zapewnił nas sprzedawca. Auto podobno zostało wypchnięte z ciepłego salonu w 2020 r., kiedy to wjechał na jego miejsce model po liftingu.
Mimo to przez ostatnie kilkanaście miesięcy nie udało się znaleźć chętnego na ten egzemplarz. Być może ze względu na zbyt mały rabat? Cena katalogowa czarnej „X-jedynki" wynosiła w 2017 r. ponad 190 tys. zł. Po czterech latach spadła do 141 tys. i z tego. co się dowiedzieliśmy raczej nie ulegnie już zbytnim wahaniom. Niby 50 tys. zł to dużo, ale najwyraźniej zbyt mało jak na auto bez gwarancji i z czterema latami na karku, tym bardziej że BWM znane jest z dość dużych rabatów na wyprzedaży roczników.
Podobne wiadomości