Jednak to nie jedyna osoba z polskiej sceny politycznej, która dopuściła się takiego czynu. W przeszłości wielu polityków popełniło podobne wykroczenia.
Szef Platformy Obywatelskiej przekroczył dopuszczalną prędkość w terenie zabudowanym o 57 km/h, co poskutkowało mandatem w wysokości 500 zł, 10 punktami karnymi i odebraniem prawa jazdy na trzy miesiące. Wywołało to burzę wśród opinii publicznej, a także komentarze innych polityków, szczególnie z partii rządzącej, którzy bardzo krytycznie ocenili zachowanie Tuska.
Nie jest to oczywiście pierwszy przypadek, kiedy znany polityk popełnia poważne wykroczenia drogowe. Kto jeszcze z polskiej sceny politycznej traktuje przepisy ruchu drogowego, jakby nie istniały?
Jacek Kurski – specjalista od szybkiej jazdy
Złośliwi twierdzą, że nikt w ostatnich latach nie zrobił tyle dla nagłośnienia problemu zbyt szybkiej jazdy w terenie zabudowanym, co Donald Tusk. Prawda jest jednak taka, że najbardziej mu w tym pomogła rządowa telewizja prowadzona przez Jacka Kurskiego, wcześniej aktywnego polityka prawicy. Trzeba jednak przyznać, że na łamaniu przepisów i utracie prawa jazdy obecny szef TVP zna się jak mało kto. W swoim dorobku ma wiele wyczynów, przy których wykroczenie Donalda Tuska wypada blado.
Kurski zatrzymany na policyjnej blokadzie: myśleli, że chce odbić więźnia!
Niektóre były naprawdę spektakularne i postawiły służby w stan najwyższej gotowości. W 2008 r. Kurski jako polityk PIS został zatrzymany na policyjnej blokadzie drogi. Dlaczego? Przez złą pogodę! Polityk miał zamiar dostać się z Gdańska do Warszawy samolotem, ale przez fatalne warunki meteorologiczne gdańskie lotnisko było zamknięte. Postanowił więc "polecieć" do Warszawy samochodem. Jak później tłumaczył: "Na godz. 18 miałem posiedzenie Komitetu Politycznego PiS, trwało też posiedzenie Sejmu. Kierowałem się poczuciem najwyższej powinności poselskiej, żeby jak najszybciej dotrzeć na posiedzenie". Pędząc do Warszawy Kurski natknął się na konwój cywilnych aut jadących (oczywiście znacznie szybciej, niż pozwalają na to przepisy) na "bombach" – jak później wyjaśniał, myślał, że to rządowa kolumna wioząca jakiegoś polityka ówcześnie rządzącej partii, np. marszałka Borusewicza czy premiera Tuska, którzy również prawdopodobnie podróżowali w tym czasie z Gdańska do Warszawy – jego plan był taki, żeby podłączyć się do kolumny i w ten sposób szybciej dojechać do Sejmu.
Tyle że okazało się, że to nie była kolumna rządowa, a konwój wiozący ważnego podejrzanego. Agenci służb zauważyli ścigające ich auto i wezwali posiłki, bo obawiali się, że to próba odbicia więźnia. Jacek Kurski zatrzymał się dopiero na widok blokady z uzbrojonymi policjantami. Polityk wybronił się oczywiście legitymacją poselską. "O mandacie w ogóle nie było mowy. Jechałem tak samo jak policja, a więc zapewne zgodnie z przepisami. A siedziałem im na ogonie, bo nie chciałem ich wyprzedzać" – tak miał wyjaśniać sytuację dziennikarzom Jacek Kurski. "Zatrzymali mnie, wyjaśniłem sprawę i pojechałem dalej".
Prawo jazdy Jacka Kurskiego: egzamin indywidualny u kolegi
Trzeba jednak przyznać, że obecny rządowy specjalista od mediów nie zawsze miał tyle szczęścia – a w zasadzie miewał szczęście w nieszczęściu. Kilkanaście lat temu Jacek Kurski też stracił prawo jazdy za przekroczenie limitu punktów i musiał ponownie zdawać egzamin na prawo jazdy. Co ciekawe, musiał to robić dwa razy, bo za pierwszym podejściem nie zaliczył teorii. Za drugim razem zadziałało legendarne szczęście Kurskiego – nie dość, że pozwolono mu zdawać egzamin w trybie indywidualnym, przewidzianym dla obcokrajowców i niepełnosprawnych, to jeszcze egzaminatorem (oczywiście, wybranym w drodze losowania) został wieloletni przyjaciel polityka. Nota bene, ten sam egzaminator później stracił stanowisko, bo został skazany w innej sprawie za przyjęcie łapówki.
Kurski pędził samochodem Ziobry
Oczywiście, o wyczynach prezesa Kurskiego TVP mogłaby przygotować cały film czy nawet serial. Choć o ciężkiej nodze polityka mówiło się od lat, to koledzy mieli mnóstwo wiary w jego umiejętności. W 2013 r. fotoreporterzy "Faktu" wyposażeni w specjalistyczny sprzęt przyłapali ówczesnego eurodeputowanego na jeździe po Warszawie z prędkością 156 km/h i na przejeździe na czerwonym świetle. Co najlepsze, kierował on wtedy Subaru pożyczonym od… Zbigniewa Ziobry. "Moim zdaniem Jacek Kurski powinien za wykroczenie odpowiedzieć i być ukaranym dotkliwiej niż zwykły obywatel" - skomentował wtedy Ziobro, ówczesny szef Kurskiego. Każdy byłby wściekły, gdyby się wydało, że kolega tak traktuje pożyczone auto!
Poseł Piotr Olszówka: skazany za kupienie prawa jazdy
Oczywiście, trzeba docenić, że Jacek Kurski przynajmniej zdawał na prawo jazdy – w przeciwieństwie np. do partyjnego kolegi (byłego już) posła Piotra Olszówki, który… został skazany za kupienie sobie prawa jazdy.
Z drugiej strony, Jacek Kurski mógłby jeździć tak ostrożnie jak choćby jego kolega z Europarlamentu, Ryszard Czarnecki, który według doniesień medialnych kursował na trasie Jasło-Bruksela z regularnością autobusu rejsowego, czasem nawet zezłomowanym od lat kabrioletem i jeszcze pokonywał dziesiątki tysięcy kilometrów jako działacz sportowy – a mandatów jakoś nie łapał.
Lech Kołakowski: przekroczył prędkość no i co z tego?
Poseł PIS w 2018 r. został zatrzymany przez łomżyńską drogówkę, ponieważ pędził w terenie zabudowanym 108 km/h w okolicach Piątnicy. Powinien on więc zostać tak samo ukarany jak Tusk. Kierowca jednak nie przyjął mandatu, a dodatkowo dziwnym trafem akurat wtedy zapomniał swojego prawa jazdy. Policjanci sporządzili notatkę ze zdarzenia. Przypomnijmy, że dopiero od grudnia 2020 r. kierowca nie ma obowiązku posiadania przy sobie prawa jazdy podczas kierowania pojazdem.
Co jeszcze ciekawsze, jak donosi serwis TVN24, przed zatrzymaniem poseł Kołakowski był autorem pomysłu, w którym proponował złagodzenie kar dla piratów drogowych i nie chciał odbierania praw jazdy "za drobne wykroczenia".
Zbigniew Dolata: bije się w pierś
Gnieźnieński poseł partii rządzącej w 2019 r. także został przyłapany na przekraczaniu prędkości w terenie zabudowanym w Mąkownicy (woj. wielkopolskie). Funkcjonariusze policji zarejestrowali, jak pędził 129 km/h przy ograniczeniu do 50 km/h, czyli jechał o 79 km/h za szybko!
Poseł PIS jednak przyznał się do popełnienia wykroczenia i przyjął mandat. Stracił on prawo jazdy na trzy miesiące oraz nałożono na niego mandat w wysokości 400 zł. Otrzymał też 10 punktów karnych.
Antoni Macierewicz: specjalista w omijaniu problemów
Od lipca 2010 r. do marca 2011 r. Antoni Macierewicz został trzy razy złapany przez fotoradar w Emilianowie koło Tomaszowa Mazowieckiego, który jest na trasie z Warszawy do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie polityk miał swój okręg poselski.
Jak podała wyborcza.pl, na ograniczeniu prędkości do 70 km/h jechał on 112 km/h, 104 km/h i 133 km/h. Jednak ze względu na chroniący go immunitet, nigdy nie otrzymał mandatu. Były to jeszcze czasy przed zabieraniem prawa jazdy za przekroczenie prędkości o 50 km/h w terenie zabudowanym, więc nie groziło mu odebranie uprawnień na trzy miesiące.
To jednak nie wszystko, bowiem w 2017 r. Macierewicz jako szef MON brał udział w wypadku drogowym na drodze krajowej nr 10 w Lubiczu Dolnym. Macierewicz był pasażerem, a prowadził jego kierowca. W zdarzeniu uczestniczyło 8 samochodów, w tym dwa BMW należące do Żandarmerii Wojskowej, którymi jechał minister. W wyniku tego wypadku ranne zostały trzy osoby. Antoniemu Macierewiczowi nic się nie stało, a kilka chwil po zdarzeniu przesiadł się on do innego samochodu i odjechał z miejsca zdarzenia. Co ciekawe jedno ze śledztw w sprawie wypadku prowadziła Prokuratura Okręgowa w Warszawie, która przejęła je od Prokuratury Rejonowej Warszawa-Ursynów. Dotyczyło ono udziału kierowcy Antoniego Macierewicza. Kierowca posła PIS uczestniczący w wypadku nie miał uprawnień do kierowania rządową limuzyną. W sprawie nie było winnego. Prokuratura umorzyła sprawę.
Marek Suski: szybko jeździ i szybko traci pamięć
Jazda z prędkością 150 km/h. Tym może się pochwalić poseł Marek Suski, który w czerwcu 2021 r. wraz z innymi politykami PIS na pokładzie bardzo spieszył się na posiedzenie wyjazdowe klubu PIS w Przysusze. Polityk podczepił się do kolumny rządowej, którą podróżował Jacek Sasin, jednak w przeciwieństwie do Sasina, Marek Suski jest poza rządem, zatem nie może on jeździć samochodem uprzywilejowanym. Popełniał on więc wykroczenia jak zwykły obywatel.
Niestety w tym przypadku nie doszło do złapania przez policję, a “wyczyny” na drodze zarejestrowali dziennikarze "Faktu". Za taką jazdę po drogach poseł PIS powinien dostać taką samą karę, jaką otrzymał Tusk.
Niestety Marek Suski musi mieć bardzo słabą pamięć, ponieważ w rozmowie z "Faktem" nie pamiętał, żeby doszło do takiej sytuacji. A może nie chciał pamiętać?
Jarosław Kaczyński: nie interesuje go, co robi kierowca
Prezes PIS sam prawa jazdy nie posiada, jednak podczas podróży jego kierowcy łamali przepisy. W 2010 r. limuzyna Kaczyńskiego z nim na pokładzie pędziła do Lublina z prędkością 140 km/h po jednopasmowej drodze, ponadto kierowca wyprzedzał na podwójnej ciągłej. Za te przewinienia nałożono mandat 200 zł i 5 punktów karnych.
Podobnie było w 2011 r., kiedy limuzyna Kaczyńskiego wracając z Wrocławia do Warszawy, jechała 140 km/h w terenie zabudowanym, wyprzedzała na podwójnej ciągłej, a także wymuszała zjazd na pobocze samochodów jadących z naprzeciwka. Ponadto dokładnie tak samo zachowywał się drugi samochód, w którym byli ochroniarze prezesa.
Jarosław Kaczyński tłumaczył się wtedy, że... nic nie wie o całej sytuacji, ponieważ podczas jazdy spał. Może dobrze, że nie widział, co wyprawia jego kierowca.
W 2017 r. "Fakt" podał, że Kaczyński przemieszcza się swoją limuzyną przez Warszawę z prędkością ponad 100 km/h, przejeżdża na czerwonym świetle oraz jeździ po buspasie. Powód? Podróż na rehabilitację kolana do szpitala. Co ważne pojazdy nie były uprzywilejowane, zatem kierowca popełniał wykroczenia. Czyżby kolano wymagało aż takiego pośpiechu?
Podobne wiadomości