Chcemy kupować nowe auta ale się boimy. Winna pandemia

2 lata, 6 miesięcy temu - 21 września 2021, Motofakty
Chcemy kupować nowe auta ale się boimy. Winna pandemia
W wakacje sprzedaż samochodów osobowych w Polsce spadła. Jednak jak tłumaczy nam ekspert spadki wcale nie oznaczają, że Polacy nie chcą kupować nowych samochodów. - Wręcz przeciwnie, popyt jest naprawdę spory, ale z kilku przyczyn wstrzymujemy się z motozakupami- mówi.

Z najnowszych danych Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Pojazdów (ACEA) oraz Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego wynika, że choć od stycznia do sierpnia br. sprzedano w Polsce o jedną piątą więcej nowych samochodów osobowych w porównaniu do tego samego okresu 2020 roku, to w miesiące wakacyjne sprzedaż wyraźnie tąpnęła.

W lipcu br. Polacy zarejestrowali o ponad 8 proc. mniej nowych osobówek, a w sierpniu o ponad 4 proc. mniej w porównaniu do tych samych miesięcy pandemicznego 2020 roku. Jednak te niewielkie spadki sprzedaży wcale nie oznaczają, że Polacy nie chcą kupować nowych samochodów. Wręcz przeciwnie, popyt jest naprawdę spory, ale z kilku przyczyn wstrzymujemy się z motozakupami- tłumaczy w rozmowie z Agencją Informacyjną Polska Press Paweł Gos, Prezes Zarządu Exact Systems.

Zdaniem eksperta cały czas nastrojami zarówno konsumentów jak i firm rządzi COVID-19. - Choć od początku pandemii minęło już ponad półtora roku, jej końca nie widać i mówi i dodaje, że rośnie także niepewność, co do kolejnej fali pandemii, tego jak silna będzie, jak długo potrwa, jakie nowe obostrzenia nas czekają. - W związku z tym Polacy wstrzymują się z zakupem nowych „czterech kółek” na lepsze, pewniejsze czasy- mówi.

Jak drugi powód wskazuje fakt, że w salonach po prostu brakuje samochodów. Owszem, wiele aut jest wyprodukowanych, ale nie opuszczają parkingów fabryk motoryzacyjnych, a w konsekwencji nie docierają do dilerów i klientów, ponieważ brakuje w nich podzespołów, głównie zawierających półprzewodniki.

- Czasami jest to nawet tak drobny element jak poszycie drążka zmiany biegów. Na przykładzie jednego z zaprzyjaźnionych dilerów z Częstochowy, który w analogicznych okresach w latach ubiegłych posiadał na placu około 500 aut gotowych do odbioru, a dzisiaj nie ma ich nawet 10, można śmiało powiedzieć, że nie ma czym handlować. Jestem jednak przekonany, że jak tylko skończą się kłopoty z ich dostawą, czyli nie wcześniej niż w pierwszym kwartale przyszłego roku, można spodziewać się zdecydowanej poprawy sytuacji- mówi Gos.
Po trzecie, mamy dzisiaj moment tzw. polaryzacji konsumenckiej. Ze względu na zmiany związane z elektromobilnością, zapowiadane przez kolejnych producentów motoryzacyjnych wycofanie się z produkcji samochodów spalinowych i wzrost cen paliw, klienci są podzieleni w decyzjach motozakupowych. Gos zauważa, że jedni cały czas chcą wsiąść za kółko auta o tradycyjnym, spalinowym napędzie. - W drugim obozie są osoby z wysoką ekoświadomością, które chcą, aby ich kolejnym autem był elektryk lub hybryda- mówi i dodaje, że obecnie prym wiedzie druga część rynku.

- W ciągu ośmiu miesięcy tego roku zmniejszyła się nie tylko sprzedaż diesli, ale i silników benzynowych. Natomiast na fali są napędy alternatywne, czyli elektryki i hybrydy. Ich udział w całej sprzedaży nowych aut osobowych wyniósł ponad 30 proc., podczas gdy w pandemicznym 2020 roku był dwa razy niższy- wylicza.
- Za taki stan odpowiada również kilka czynników. Przede wszystkim coraz większa świadomość ekologiczna Polaków – chcemy być coraz bardziej eko w różnych sferach życia. Rzadziej kupujemy nowe ubrania, oddajemy buty do renowacji, segregujemy śmieci, pijemy kranówkę i… chcemy jeździć elektrykami- wylicza.


Ponadto wskazuje na fakt, że firmy finansujące, głównie banki i firmy leasingowe, wychodzą coraz śmielej z ofertami finansowania ekoaut, które nierzadko są atrakcyjniejsze niż te na auta spalinowe. I w końcu niedawno ruszyła druga odsłona dopłat rządowych.

- Ale, o ile na co dzień jestem dużym optymistą, to przy aktualnym poziomie cen i dopłat rządowych, pojazdy elektryczne jeszcze długo pozostaną poza finansowym zasięgiem większości Polaków. Na przykład w Rumunii dopłaty do elektryków wynoszą ok. 40 tys. zł, podczas gdy u nas ponad dwa razy mniej. Dlatego, w optymistycznym scenariuszu potrzebujemy jeszcze minimum 5, w pesymistycznym – nawet 10 lat, zanim elektryki staną się powszechnym widokiem na naszych ulicach. Wówczas koszty wytworzenia aut elektrycznych i tradycyjnych zrównają się. Również za około 5 lat spodziewamy się pierwszej fali używanych elektryków, które dotrą do nas m.in. z Niemiec, gdzie aut tego typu jeździ w tej chwili już milion. Jednak do tego czasu powinniśmy skupić się na poszerzaniu niezbędnej infrastruktury- podsumowuje Gos.

Support Ukraine