"Po pewnym czasie wpadliśmy na pomysł, żeby przebierać się za żandarma i zakonnicę."

4 lata, 8 miesięcy temu - 6 kwietnia 2020, moto.pl
"Po pewnym czasie wpadliśmy na pomysł, żeby przebierać się za żandarma i zakonnicę."
Anna i Marek Gutowie mieszkają w Sopocie i na co dzień jeżdżą Citroenem 2CV.

W szczerym wywiadzie opowiadają o tym, jak zmieniło się ich życie, odkąd postanowili przesiąść się do samochodu, którego zakończenie produkcji uczczono w Parlamencie Europejskim minutą ciszy.

Angelika Swoboda: Wasza błękitna "cytrynka" jest słynna w całym Trójmieście.
Anna Gut: Kiedyś moją cytrynkę zobaczył pod domem pewien miejscowy dziennikarz. Akurat udekorowały ją żółte jesienne liście. Dziennikarz zrobił zdjęcie i wysłał je na konkurs fotograficzny. Zdobyło drugą czy trzecią nagrodę w konkursie w Holandii. I przyszedł nam o tym powiedzieć.

Zdjęcie było piękne, odnosiło się wrażenie, że wszystkie liście z okolicy sfrunęły na nasz samochód, by go udekorować. "Musicie to autko pokazywać światu" – poradził dziennikarz i pokazał nam swoją fotografię. Popatrzyliśmy się na siebie i stwierdziliśmy: "A właściwie czemu nie?".

Zobacz wideo
Pieszy w Pabianicach miał szczęście. Tuż za nim kierowca wypadł z drogi

I tak się zaczęło?
Anna: Zaczęliśmy jeździć na różne zloty. Ale niezbyt nam się to podobało. Pomyśleliśmy więc, że sami zaczniemy je organizować. I w 2012 roku założyliśmy własne stowarzyszenie Classic Moto Story. Trudno zliczyć, ile w tym czasie zrobiliśmy zlotów, rajdów i plenerów.

Marek Gut: Musimy się pochwalić, że co parę miesięcy organizujemy legalny przejazd samochodów zabytkowych i klasyków słynnym sopockim Monciakiem. Upiększamy nimi coroczny Sopot Molo Jazz Festival i Paradę Niepodległości.

Anna: Zwykle taka parada trwa około 20 minut, ale w sierpniu zeszłego roku były takie tłumy, że zjeżdżaliśmy prawie 50! Tradycją stało się już, że aut ruszających w paradzie jest zawsze więcej niż tych, które ją kończą. Dwie sztuki zostają już na starcie, parę odpada w połowie. Cóż, klasyki rządzą się swoimi prawami.

Ale na pewno jest frajda!
Marek: Jak jeździsz klasykiem, zawsze musisz mieć przy sobie kombinezon i pełny zestaw kluczy. W razie potrzeby raz dwa wskakujesz pod samochód i go naprawiasz. Każde auto prędzej czy później wraca na kołach.

Anna: Klasyki uczą cierpliwości. Nasza cytrynka, po pierwszym remoncie stała się bardzo kapryśna. Tak mnie złościła! Potrafiła przejechać 200 metrów i nagle stanąć, nie wiadomo dlaczego. Jestem na środku skrzyżowania, a ona gaśnie i nie chce odpalić. Zupełnie, jakby robiła to złośliwie, żeby mnie wkurzyć. Ile razy w takim momencie dzwoniłam do Marka i krzyczałam: "Marek, sprzedajemy ten samochód". Na szczęście auto trafiło w końcu w ręce starszego, doświadczonego mechanika, który tak je wyregulował, że jazda jest bardzo przyjemna.

Żadnych przygód?
Anna: Czasami strzela fochy, jak to klasyk. Bardzo nie lubi upałów i korków, bo nagrzewa mu się cewka. Bywa, że trzeba poczekać z pół godziny, aż ostygnie. Ale gdy jest zimno, nic złego się nie dzieje.

Marek: Bo wszystko, co w tym aucie miało się zepsuć, już dawno się zepsuło.

Anna: Każdy klasyk jest lekko złośliwy, przekorny jak kot. Nawet jak się go bardzo dobrze traktuje, jak my swoją cytrynkę. Przed każdą paradą dokładnie sprawdzamy ją technicznie, głaszczemy po ślepiach i mówimy: "Śpij słodko do rana". A ona rano nagle nie odpala.

Może dlatego, że bardzo nie chce, byście ją komuś sprzedali?
Anna: O sprzedaży nie ma mowy! Cytrynka rocznik 1986 jest już członkiem naszej rodziny. Zdziwisz się, jaki ma wspaniały silnik, 0,6 litra, 24 konie. Pędzi jak szatan. A gdy nagle naciskam hamulec, to robi taki rumor, że przechodnie uciekają w popłochu!

Marek: Kiedyś na torze w Poznaniu, wbrew przewidywaniom, nie byliśmy ostatni. Zajęliśmy trzecie miejsce od końca.

Anna: Też mi wyczyn! Ale emocje były, adrenalina aż buzowała! A oczywiście na starcie umawialiśmy się, że to tylko zabawa, że się nie ścigamy. Działało na pierwszym kółku, a potem poleciał siwy dym. I na mecie przegoniliśmy dwa auta.

Jak reagują na was kierowcy, gdy jedziecie cytrynką przez Trójmiasto?
Anna: Nasz samochód poprawia ludziom humor. Ktoś idzie posępny, nagle widzi cytrynkę i na jego twarzy pojawia się wielki banan. Ja sama, gdy mam chandrę, mówię do męża: Marek, odpalaj. I ruszamy cytrynką w miasto.

Marek: To, że cytrynka rozwesela ludzi to jedno, ale przede wszystkim kojarzy się z kultowym citroenem, którym jeździł żandarm z Saint Tropez, czyli Louis de Funès. Dlatego po pewnym czasie wpadliśmy na pomysł, żeby przebierać się za żandarma i zakonnicę.

Skąd wzięliście takie kostiumy?
Marek: Dotarliśmy do krawcowej Opery Bałtyckiej. Mi uszyła czapkę i mundur, a Ani habit i kornet, czyli nakrycie głowy z cienkiej granatowej wełny bardzo dobrej jakości. Gdy kostiumy już były gotowe, zaczęliśmy jeździć w przebraniach. I wtedy to dopiero zaczęliśmy wzbudzać sensację! Nie sposób zliczyć, ile zdjęć ludzie nam robią, i ile osób chce być z nami na wspólnej fotografii. Czasem może to być nawet ryzykowne, bo zdarza się, że kierowcy jadący przed nami nagle zatrzymują się na środku drogi, by zrobić nam zdjęcia.

Anna: Musimy uważać i zawsze trzymać dystans. Pamiętam, jak kiedyś wracaliśmy do domu i jechał przed nami samochód, który nagle się zatrzymał. I, niczym w horrorze, otworzył się szyberdach, wysunęła się z niego ręka z telefonem i kierowca tego auta zaczął nas fotografować. Dobrze, że nikomu się nic nie stało.

Za to najśmieszniejsza była sytuacja, kiedy musieliśmy zatankować. W stroju zakonnicy poszłam zapłacić. "Szczęść boże, synu" – zażartowałam do kasjera. "Szczęść boże, siostro" – odparł. Stał oniemiały i nie wiedział, co ma myśleć. Zapłaciłam za paliwo i mówię na odchodne: "I nie grzesz mi więcej".

Zabawne.
Anna: Co ciekawe, najwięcej zdjęć chcą sobie ze mną robić panowie... A kiedyś, w piękny słoneczny dzień, pojechaliśmy w naszych przebraniach na Skwer Kościuszki w Gdyni. Wzbudziliśmy niemałą sensację. Ja w ogóle uważam, że jak mamy stary, kultowy samochód, to fajnie jest się przebrać i pobawić. A to, że niektórzy patrzą na nas dziwnie, ani trochę nam nie przeszkadza.

Ale zaraz, zaraz. Nie opowiedzieliście mi jeszcze, jak to się stało, że cytrynka stała się częścią waszej rodziny.
Marek: Akurat byłem służbowo w Hamburgu. I znajomy zapytał, czy nie chciałbym kupić takiego citroena. Na początku nie byłem przekonany. "Po co mi zabytkowe auto?" – zastanawiałem się. Okazało się jednak, że ostatnim właścicielem był młody mężczyzna z niemieckiej szlacheckiej rodziny i to mi zaimponowało. Spojrzałem na to auto i spodobało mi się. A gdy już znajomy wyjął z bagażnika korbkę i w ten sposób odpalił citroena z przodu, wiedziałem, że to będzie idealny prezent dla Ani na naszą rocznicę ślubu, bo Ania zawsze o tym aucie marzyła.

Anna: Marek po prostu przyjechał tym autem do Polski. Zadzwonił do mnie i poprosił, żebym wyszła na balkon. Oniemiałam. "Powiedz tylko, że ten citroen jest nasz" – zaczęłam. "Jest twój" – powiedział. Teraz już chyba wszyscy w Trójmieście kojarzą nas z tym autkiem.

Jak na nie mówicie?
Anna: Różnie. Jak nie chce odpalić, to używam określenia, którego nie zdradzę. Jak jest dobrze, to mówię na nie cytrynka, kaczuszka albo kaczucha, bo ma wystające błotniki, czy dwacefałka.

Kaczuszka bywa złośliwa i nieprzewidywalna?
Marek: Tak, ale to koniec negatywów. Poza tym jest kochana i piękna w swojej brzydocie.

Anna: Ależ ona nie jest brzydka! Jest zabawna, ma charakter, jest oryginalna. To nie jest brzydkie kaczątko. No a jeśli chodzi o zalety, to ma otwierany dach. W sezonie korzystamy z niego bez względu na pogodę, deszcz nie deszcz, trudno. Jak bardzo leje, po prostu wystawiam duży parasol. Poza tym otwarcie i zamknięcie dachu zajmuje raptem parę sekund.

Marek: W czterdziestoletniej historii cytrynki sprzedano prawie pięć milionów sztuk tego modelu. Zakończenie produkcji w 1990 roku uczczono w Parlamencie Europejskim minutą ciszy.

Anna: Dla mnie cytrynka jest bardziej kultowa niż garbusy! Owszem, trzeba o nią bardzo dbać, bo jak rama zgnije i zacznie się łamać, nowa konstrukcja kosztuje krocie. Nam się to też niestety przydarzyło. No i trzeba umieć nią jeździć, bo ma specyficzną skrzynię biegów.

Specyficzną, czyli jaką?
Marek: Dźwignię zmiany biegów wyciąga się spod szyby, co jest zabawne i dziwaczne. Trzeba się tego nauczyć. Wiesz, że parkując w mieście zostawiam to auto otwarte. Nikt go nie ukradnie, bo nie będzie potrafił go odpalić i prowadzić.

Anna: Dłuższa jazda tym autem staje się męcząca. Zwłaszcza w mieście, gdy często zmienia się biegi. Jest trudno. Przy 90-100 km/h trzeba już solidnie trzymać kierownicę. I mocno skupić na prowadzeniu auta, bynajmniej nie jedną ręką. To auto ma miękkie podwozie, więc na zakręcie może się położyć.

Marek: Faktycznie szybka jazda jest niezwykle ryzykowna, bo cytrynka jest lekka i nie ma żadnych zabezpieczeń. Przejeżdżający obok cięższy samochód, a każdy jest cięższy, nawet motocykl, powoduje pewne niebezpieczeństwo. Z kolei zbyt wolna jazda też jest niefortunna, bo cytrynka nie ma wspomagania, więc manewry nie należą do najłatwiejszych. Trzeba trzymać kierownicę obiema rękami i mocno napinać mięśnie. Odpala się lewą ręką, lusterka są wąskie, wycieraczki mają jeden bieg...

Czy przydarzyły wam się kiedyś z cytrynką historie mrożące krew w żyłach?
Anna: Ależ oczywiście! Jest rok 2005, kaczuszka ma za sobą generalny remont. Jadę wcześnie rano do szkoły hotelarskiej w Gdańsku, w której prowadziłam zajęcia. Droga pusta, pędzę sobie środkowym pasem. Obserwuję wir powietrza, który przegania liście i nagle się orientuję, że jestem na sąsiednim, skrajnym pasie. Wiatr był tak silny, że przesunął cytrynkę o parę metrów. Zbaraniałam! Na całe szczęście o tej porze w niedzielę nie było ruchu i nikomu nie zrobiłam krzywdy. Ale solidnie się przestraszyłam.

Marek: To auto waży zaledwie 650 kilo. Dziś niektóre motocykle są cięższe.

Anna: Od tego czasu, jak mocno wieje, nie wyjeżdżam kaczuszką. Przecież gdyby coś się stało, to nikt by mi nie uwierzył, że to wiatr przesunął mi auto.

Ile musiałabym zapłacić za waszą kaczuszkę?
Anna: Ona nie jest na sprzedaż. Nigdy w życiu! Ale zapraszamy wiosną na przejażdżkę .

Marek: Ania ma rację. To członkini naszej rodziny.

Anna: A wiesz, jak ewaluowały uczucia naszego syna Roberta do kaczuszki? Gdy miał 10-11 lat, a Marek jechał po niego do szkoły, prosił, żeby parkował dwie ulice dalej. Bo mówił, że się wstydzi "tego grata". Teraz bardzo mu się cytrynka podoba, chętnie z nami nią jeździ. Jest wręcz w niej zakochany.

Gdybyś poprosiła was na koniec o powiedzenie o tym aucie czegoś osobistego...
Anna: Jazda kaczuszką to jest dla mnie kwintesencja prawdziwego życia.

Marek: To auto Ani, więc zgadzam się z jej zdaniem.

Anna i Marek Gutowie. Mieszkają w Sopocie. Ona jest miejską rzeczniczką praw konsumentów, on przedsiębiorcą.

Support Ukraine